Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/ten-urodziny.kartuzy.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server314801/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 17
pewną damą - dodał

Widocznie trzeba ci o tym przypominać!

pewną damą - dodał

- Naprawdę. - Alice uśmiechnęła się ironicznie.
kamerdynerem.
Księciu…?!
Nie miał jeszcze pięciu lat, ale już rozumiał, na czym polegają dobre maniery.
skończyć. Wejdź, upiekłam ciasto! Zdążysz zjeść, nim przyjdzie – odsunęła się od
Bella zaczęła mówić, ale po chwili oddała głos Emmettowi. W końcu był członkiem królewskiej rodziny.
spojrzała za siebie. Widząc, że wciąż ją goni, poderwała się do biegu.
pokłóciła się z mężem, bo najstarszy syn zażądał, żeby przestała przynosić wstyd rodzinie.
ciężkiej pracy?
- Spróbuję.
- Mówiłeś, że dbasz tylko o przyjemność, ale my nie przyszliśmy tu dla zabawy.
drugiego aktu. Usłyszała brawa, którymi publiczność powitała aktorów, a zaraz potem stłumiony huk eksplozji.
szklanej trumnie, ale na gołej ziemi. Serce mu się ścisnęło na ten widok. Przypomniał sobie
drugiej strony jeszcze nigdy nie znalazła się tak blisko mężczyzny. Niemal zapomniała o

- On kiedyś miał lustro, zwykłe lustro, w które patrzył podczas golenia i czesania. Ale kiedy zaczął pić, stłukł je...

zagniewane spojrzenia za swoimi plecami. Przy podajniku stał George Robson i Fred Decluette. Obaj byli pogrążeni w rozmowie. Wyglądali na zdziwionych obecnością Becka. - Dzień dobry, panie Merchant - powiedział Fred. - Fred, George, jak się macie! - Potworne. - George potrząsnął smutno swoją łysiejącą głową, po czym otarł z niej pot chusteczką. - Potworne. Beck spojrzał na brudną podłogę. Wczoraj w miejscu, gdzie teraz stał, musiała być kałuża krwi. Dziś rano, zanim pojawiła się poranna zmiana, ktoś postarał się o uprzątnięcie wszystkiego. - Zajęliśmy się tym bałaganem - powiedział Fred, jakby czytając w myślach Becka. - Inaczej źle by to wpłynęło na załogę. Nie trzeba dodatkowo przypominać wszystkim, co się zdarzyło. - Może to by się akurat przydało - burknął George. - Byliby bardziej uważni, nie tak nieostrożni. Beck nie chciał uderzyć tego niewrażliwego idioty, przesunął się więc bliżej do maszyny. - Wytłumacz mi, co się stało - poprosił Freda. - Fred wszystko mi już opowiedział - wtrącił George. - Muszę to zobaczyć na własne oczy, George. Huff będzie chciał znać szczegóły. Fred wskazał wadliwy pas klinowy i zaczął tłumaczyć, co poszło źle, gdy Paulik próbował go naprawić. Beck zauważył, że przez cały ten czas George trzymał się w bezpiecznej odległości od maszynerii. - Wezwaliśmy już inżyniera. Ma przyjechać jutro i naprawić podajnik - dorzucił Fred. - Mówiłem, żeby to zrobił z samego rana - powiedział George, Beck spojrzał w górę, na żelazne rury, przesuwające się nad ich głowami na chybotliwym podajniku. - Czy to bezpieczne, by ten sprzęt nadal pracował? - spytał brygadzistę. - Moim zdaniem tak - odparł czym prędzej George. Fred wyglądał na mniej przekonanego, ale po chwili kiwnął głową. - Pan Robson tak uważa, a przecież powinien się na tym znać. Beck zawahał się, a potem rzekł: - No dobrze. Upewnijcie się tylko, że wszyscy wiedzą o tym, co się stało, i ostrzeżcie ich... - Robotnicy wiedzą już o wszystkim, panie Merchant. Takie wieści rozchodzą się nader szybko. Oczywiście. Beck skinął lekko głową George'owi Robsonowi, odwrócił się i ruszył z powrotem. Koszula przywarła mu do pleców. Czuł strugi potu lejące się po piersi. Zaledwie po pięciu minutach w hali był mokry, a jego płuca z trudem radziły sobie z wydalaniem gorącego powietrza, którym oddychał. Pracujący tu mężczyźni wytrzymywali takie warunki przez osiem godzin, a nawet dłużej, jeśli pracowali na podwójną zmianę, żeby trochę dorobić w nadgodzinach. Przechodząc obok maszyny z namalowanym na niej białym krzyżem, zwolnił, zastanawiając się, czy George'owi Robsonowi przyszło kiedyś do głowy, by zapytać, co oznacza. Może nawet go nie zauważył. Za to Sayre, owszem. Beck zwolnił jeszcze bardziej, aż wreszcie się zatrzymał. Wpatrywał się zamyślony w krzyż, rozważając tragedię, jaką symbolizował. Wreszcie odwrócił się gwałtownie na pięcie i ruszył spiesznie z powrotem, w stronę Freda Decluette'a i kierownika działu BHP. - Chryste, gazety będą miały używanie. - Huff poruszał ustami, jakby trzymał między wargami papierosa. - Zupełnie jak ostatnim razem, gdy ktoś tam miał wypadek przy pracy. - Beck powinien poczekać kilka dni, zanim ci powiedział - rzucił Chris z drugiego końca pokoju
Tak, jak teraz.
- Nieprawda. Chris po prostu go nie przedstawił - poprawił go Beck. - A to nie znaczy, że go nie ma. - Poza tym, jaki miał motyw, Wayne? - spytał Rudy detektywa, który umilkł, rozważając znaczenie ostatnich słów Becka. - Nie udało ci się ustalić przyczyny, dla której Chris miałby nastawać na życie Danny'ego. Sayre ledwo się powstrzymała, aby odpowiedzieć szeryfowi za Scotta. Chciała przedstawić im motyw Chrisa, choćby po to, by usunąć grunt spod nóg Becka Merchanta. Nie mogła jednak powiedzieć ani słowa, by nie zawieść zaufania Jessiki DeBlance. Jeżeli kiedykolwiek ta sprawa dotrze do punktu, w którym decyzja sądu będzie zależała od jej zeznań, nie zawaha się. Ale póki mogła tego uniknąć, nie zamierzała w to mieszać Jessiki. - Nadal uważam, że mamy wystarczająco dużo, by przesłuchać go po raz kolejny - upierał się Scott. Szeryf westchnął ciężko. - Przykro mi to mówić, Beck, ale Wayne ma rację. Normalnie przesłuchalibyśmy każdego podejrzanego, żeby zobaczyć, co ma do powiedzenia wobec takich oskarżeń. Nie możemy robić wyjątku dla Chrisa ze względu na to, że jest tym, kim jest. Beck milczał przez chwilę, - Odlewnia jest teraz niczym beczka z prochem - rzekł wreszcie. - Kto wie, jaki zamęt wywołacie, zgarniając Chrisa do wozu patrolowego. Nie rozumiem, czemu miałoby to posłużyć. Jestem przekonany, że wywoła to panikę. - Wobec tego czynię cię odpowiedzialnym za dostarczenie go tutaj - zadecydował Rudy. - Gdy się o tym dowie, na pewno z ochotą zechce skomentować ostatnie oskarżenia. - Pamiętaj, że musi się u nas stawić dzisiaj, bez względu na okoliczności - powiedział szeryf. - Przywiozę go po lunchu. - W takim razie zgoda. Wayne Scott nie wyglądał na zbyt uszczęśIiwionego takim obrotem spraw, ale nie miał wyboru. Musiał zaakceptować te ustalenia. - Boi się pani? - spytał. Sayre spojrzała na niego. - Czy się boję? - Watkins groził pani śmiercią. - Mógł mnie zabić, ale nie zrobił tego. - Na wszelki wypadek wyślę wóz patrolowy przed motel - wtrącił szeryf. - Nie, Rudy. Proszę, nie. - Kiedy Huff się o tym dowie, założę się, że... - Jestem pewna, że mu powiesz - przerwała. - Nie chcę jednak żadnych policjantów przed moimi drzwiami. Nie zgadzam się na to, więc się nie fatyguj. - W takim razie... bądź ostrożna - odparł żałośnie. - Będę. - Wstała. - To wszystko? - Na razie. Skinęła głową na pożegnanie Rudemu i detektywowi, ignorując Becka. Wyszła z posterunku i była już prawie przy swoim czerwonym kabriolecie, gdy usłyszała, jak woła ją po imieniu. Nie zatrzymała się. Dobiegł do niej, kiedy otwierała drzwiczki. Gdy położył jej rękę na ramieniu, odepchnęła go gwałtownie. Zanim jednak miała szansę coś powiedzieć, odezwał się: - Wiem, że jesteś wściekła. - Wściekła to za mało powiedziane. - Rozumiem też dlaczego, ale posłuchaj mnie, Sayre. Przyjmij pomoc Rudego.
przykrył ją kloszem. Usłyszał jeszcze jej ostatnie tego dnia słowa:
Ponieważ zbliżał się wieczór i robiło się chłodniej, Mały Książę, pocałowawszy Różę na dobranoc, starannie
Wiedział, że Róża potrzebuje właściwej chwili, by rozwinąć swoją opowieść.
Beck musiał się zgodzić z Huffem. - Sayre nie obchodziło to, co było ważne dla Laurel - ciągnął Huff. - Za to Danny, och, jego matka nie widziała poza nim świata. Jest... był prawdziwym dżentelmenem. Urodził się o stulecie za późno, zupełnie jak Laurel. Powinien był przyjść na świat w czasach, gdy wszyscy chodzili w białych marynarkach, grali w krokieta, codziennie czyścili paznokcie i sączyli szampana w galeriach sztuki. W epoce, gdy czas wolny był rodzajem artyzmu - spojrzał na Becka, z jego twarzy zniknęła łagodność wywołana wspomnieniami. - Danny nie był stworzony do prowadzenia interesów, zwłaszcza takich, jak nasz. To zbyt brudna robota, nie dla ludzi jego pokroju. - Mimo to wypełniał dobrze swoje obowiązki, Huff. Wszyscy go kochali. - Ludzie nie powinni nas kochać, tylko się nas bać. Robić ze strachu w portki na sam nasz widok. - Tak, ale Danny służył jako bufor. Był dla nich dowodem, że jesteśmy ludźmi, przynajmniej w pewnym sensie. Huff potrząsnął głową. - Nie, Danny miał zbyt dobre serce, żeby być biznesmenem. Zbyt nijaki, zawsze zgadzał się z ostatnim mówcą, łatwo go było przekabacić. - I nieraz to wykorzystywałeś - przypomniał staremu Beck. - Do diabła, to prawda - sapnął Huff. - Chciał, żeby wszyscy byli zadowoleni. Wiedziałem o tym i wykorzystywałem dla własnych celów. Danny jednak nigdy nie zrozumiał jednego, że nie można uszczęśliwić wszystkich ludzi. Jeśli spróbujesz, zedrą z ciebie skórę, zanim na dobre zaczniesz. Niestety, nie byłem jedyną osobą, której słuchał. Nie chcę mówić źle o synu, ale zawsze nazywałem rzeczy po imieniu. Potrafię być szczery, jeśli chodzi o moje własne dzieci. Danny był słaby. Beck nie spierał się z Huffem, chociaż osobiście nie używałby tego przymiotnika do określenia charakteru Danny'ego. To prawda, że nigdy nie uderzał w najczulszy punkt człowieka, jak jego brat i ojciec, a także sam Beck. Jego łagodność miała jednak pewne zalety i niekoniecznie czyniła z Danny'ego słabeusza. Przeciwnie, był niewzruszony w swoich przekonaniach na temat tego, co jest złe, a co dobre, Beck zastanawiał się, czy przypadkiem to niezachwiane morale Danny'ego nie stało się przyczyną jego śmierci. Huff zaciągnął się ostatni raz papierosem i zgasił go w popielniczce. - Powinienem wracać na przyjęcie - powiedział. - Wczoraj w nocy położyłem na twoim biurku teczkę z pewnym dokumentem. Rozumiem, że nie miałeś czasu, by rzucić na niego okiem? - Beck wstał z kanapy. - Nie. Co w nim jest? - Chciałem po prostu, żebyś się temu przyjrzał. Możemy porozmawiać o sprawie później. - Powiedz, o co chodzi. Beck wiedział, że umysł Huffa nigdy nie błądzi z dala od interesów, nawet w dniu pogrzebu syna. - Słyszałeś o facecie imieniem Charles Nielson? - Nie przypominam sobie. Kto to? - Adwokat związkowy. - Skurwysyn. - Ewidentny synonim - rzucił Beck z drwiącym uśmiechem. - Napisał do nas list. Kopia znajduje się w teczce. Chciałbym wiedzieć, jak mam odpisać. To nic pilnego, ale nie możemy go zignorować, więc nie czekaj zbyt długo z lekturą.
zobaczyła ani o czym rozmawiała z Maską. Kiedy Mały Książkę zapytał ją o to, odrzekła tylko:
Róża wsłuchiwała się w rozmyślania Małego Księcia, ale nic nie mówiła.
- Nic nowego.
- Ale ona nigdy nie chciała mieć dziecka! - zaprote¬stowała Tammy.
- Zaprowadzasz rządy twardej ręki...
Tammy zmarszczyła brwi.
Uświadomiłem to sobie dopiero następnego dnia, gdy wreszcie zabrałem się do przeczytania tajemniczego listu. Już

©2019 ten-urodziny.kartuzy.pl - Split Template by One Page Love